Jedną z najsłynniejszych legend czeskiej Pragi, a właściwie
Josefova, czyli jej żydowskiej dzielnicy, jest ta o Golemie - ulepionej z gliny
postaci, w którą mądry rabin Jehuda Löw ben Becalel tchnął życie za pomocą
tabliczki z kabalistycznym zaklęciem włożonej figurze w usta. Ożywiona w ten
sposób postać miała pomagać Żydom w ciężkich pracach oraz stawać w ich obronie
w razie zagrożenia. Pewnego razu jednak rabin polecił Golemowi przynieść wody z
rzeki i w swoim roztargnieniu zapomniał anulować polecenie przed szabasem. A
posłuszny gliniany stwór nosił i nosił wodę przez cały dzień, aż całą żydowską
dzielnicę nawiedziła powódź. Wtedy rabin Löw zrozumiał, jak niebezpieczna jest
taka istota, która, choć silna, pozbawiona jest rozumu i wyjął z ust Golema
magiczną tabliczkę, zamieniając go z powrotem w nieożywioną glinę. Według
legendy, szczątki Golema zostały następnie porzucone na strychu praskiej
synagogi Staronovej.
Czesi uczynili z Golema jedną z ikon swojej stolicy,
bohaterem licznych książek i filmów. Powyższą historię odnaleźć można również w
książce Zbigniewa Nienackiego o przygodach Pana Samochodzika pt.
"Tajemnica tajemnic" (oraz zawierającej w pewnym sensie echa tej
postaci książce dla dzieci Krzysztofa Peteka "Zaklęcie dla Golema.
Praga", w której poszukiwanie zaklęcia ożywiającego glinianą figurę jest
głównym elementem fabuły). To właśnie chęć odkrywania wciąż jeszcze mimo upływu
lat nie zadeptanych śladów Pana Samochodzika sprowadziła mnie w te wakacje do
czeskiej Pragi. A jakaż pamiątka z tej wizyty byłaby bardziej adekwatna niż
figura Golema?
Co ciekawe, znalazłam je tylko na dwóch stoiskach z
pamiątkami, usytuowanymi przy Starym Cmentarzu Żydowskim (miejsce jak
najbardziej odpowiednie). Ręcznie robione z gliny, występowały w dwóch
"odmianach" - tradycyjny praski Golem, przysadzisty z trójkątnym
otworem na piersi (przy wyjściu z cmentarza) i figurka wzorowana na Golemie
pojawiającym się w czeskiej komedii "Cesarski piekarz" z 1951 roku w
reżyserii Martina Friča, ze spękaniami spiętymi metalowymi sztabami i w
kajdanach (przy wejściu na cmentarz). Mniejsze figurki wypatrzyłam też w
sklepiku z pamiątkami w Muzeum Franza Kafki, jednak były jakieś dziwnie
pokraczne i bardzo małe, a ja miałam w związku z taką figurką konkretny plan...
Zdecydowałam się w końcu na Golema filmowego, który był
zdecydowanie ładniejszy (oczywiście według mnie). Potrzebowałam dość sporej
sztuki, która okazała się nieprzyzwoicie droga (trzeba było przecież zapłacić
marżę za miejsce), jednak idealnie pasowała do zadania, które zamierzałam jej
wyznaczyć. Sama glina, bez żadnej glazury. Pierwszą moją ingerencją było
pomalowanie "metalowych" elementów na ciemny brąz, żeby lepiej się
odznaczały.
Następnym krokiem było zalepienie otworów pod stopami
modeliną Fimo i utwardzenie jej poprzez upieczenie całej figurki (cały czas
monitorowałam, czy nie dzieje się z nią coś niedobrego, ale Golem dzielnie to
zniósł, tylko trochę się nagrzał).
Wszystko po to, żeby zwiększyć powierzchnię
stykającą się z podłożem, aby możliwe było następnie przylepienie całej postaci
do kawałka płyty, który został mi kiedyś z jakiegoś wypełnienia mebli w paczce
do transportu. Płyta została ładnie pomalowana na czarno i właściwie to był
koniec tej metamorfozy.
Praski Golem został strażnikiem książek na regale, które bez
niego ciągle się przewracały i spadały na podłogę. Zamiast tylko stać na półce
i się kurzyć, udowodnił, że może się do czegoś przydać.