czwartek, 19 marca 2015

Throwback Thursday - Lampka na biurko

Przyłączając się do popularnej akcji Throwback Thursday, prezentuję mój pierwszy (zrealizowany!) projekt elementu wystroju wnętrza - lampkę na biurko zrobioną ze statywu fotograficznego. Pomysł nie do końca oryginalny, gdyż tego rodzaju lampki w mniejszych lub większych wersjach przewijały się już wielokrotnie przez magazyny, sklepy i strony internetowe dotyczące dekoracji wnętrz, jednak moja lampka nie jest kopią żadnej z nich, lecz jedynie nimi inspirowaną, dobrałam każdy jej element zupełnie samodzielnie.


Za bazę posłużył statyw Hama Traveller, przedstawiciel tych "nieco większych z małych" statywów używanych do "idiotenkamer", ze względu na jego rozmiary oraz czarny kolor. Klosz wybierałam długo, gdyż nie tylko musiał pasować proporcjonalnie do wymiarów statywu, ale też chciałam, żeby był zrobiony z materiału o wyraźnym splocie w kolorze białym, ewentualnie ecru. Ostatecznie wypatrzyłam idealny okaz w Leroy Merlin. Tam też dobrałam do niego żarówkę, z czym wiąże się dość zabawna historia. Dobierałam ją bowiem po kształcie i wielkości, aby pasowała do klosza i znalazłam taką - idealnie okrągłą. Była podejrzanie droga i dopiero po powrocie do domu przeczytałam na opakowaniu, że kupiłam żarówkę do piekarnika! Sprawowała się jednak nadzwyczajnie dobrze i świeciła przez kilka lat, a kiedy się spaliła, kupiłam drugą identyczną na wymianę :) Polecam!

Całą resztę potrzebnych detali, czyli oprawkę do żarówki i kabel zasilający kupił mój tata (dostępne są w każdym markecie budowlanym). On też został głównym wykonawcą projektu, z czego najbardziej skomplikowaną częścią było osadzenie oprawki do żarówki na gwincie 1/4", czyli standardowym w statywach. Ostatecznie udało mu się to przez własnego pomysłu przejściówkę wykonaną z kawałka aluminiowej rurki. Całość prezentowała się dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałam i była pierwszym z "filmowych" akcentów w mojej przestrzeni życiowej. I z pewnością wyglądała lepiej niż zwykłe lampki biurkowe masowej produkcji, jakich pełno w marketach!

wtorek, 10 marca 2015

Jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymów

Jakiś czas temu natrafiłam na felieton Rafała Ziemkiewicza, który zupełnie wywrócił moje wyobrażenie o Sherlocku Holmesie i jego autorze. Wcześniej, jak pewnie większość czytelników, uznawałam Sherlocka za "twór" jak najbardziej oryginalny, jednak, jak to zwykle z "odkryciami" bywa, niekoniecznie laury zbiera ten, kto był pierwszy, lecz ten, kto trafił na właściwy czas i miejsce.
W swym felietonie (który można przeczytać tutaj), Rafał Ziemkiewicz opisuje genezę sławnego detektywa, jak i całej powieści detektywistycznej, której początki sięgają znacznie dalej niż utwory Arthura Conan Doyle'a. Nie będę tutaj streszczać całego felietonu, który jest niezwykle ciekawy i polecam jego lekturę, dość, że jako pierwowzory Sherlocka, wskazuje on na dwie postacie - C. Auguste'a Dupina, który pojawia się w trzech opowiadaniach Edgara Allana Poe, oraz pana Lecoq z powieści Emila Gaboriau. Autor przygód Holmesa czerpał pełnymi garściami z twórczości wyżej wymienionych pisarzy, żeby nie powiedzieć, że bezczelnie kopiował niektóre wątki i charakterystyki postaci. Postanowiłam to sprawdzić, przynajmniej częściowo, gdyż na mojej półce już od bardzo dawna zbierały kurz "Selected Tales" Edgara Allana Poe, w tym trzy o przygodach C. Auguste'a Dupina. Kilka razy wybiórczo zabierałam się do przeczytania tej książki, z mizernym skutkiem, gdyż język pana Poe jest dość zawiły, a czytania wcale nie ułatwiał fakt, że jest to oryginalna wersja angielska. Tym razem zagryzłam jednak zęby i przeczytałam wszystkie trzy opowiadania, robiąc przy tym notatki porównujące je do historii o Sherlocku. A oto, co zapisałam:


Opowiadanie nr 1 "The Murders in the Rue Morgue" ("Zabójstwo przy Rue Morgue")

·      Narratorem zarówno tego, jak i kolejnych opowiadań jest bliżej nieokreślony osobnik, który przyjechał do Paryża w celach naukowych. Tak samo, jak w opowiadaniach Arthura Conan Doyle'a, mamy do czynienia z pierwszoosobową narracją uczestnika wydarzeń, którego los zetknął z niezwykłym człowiekiem, w tym przypadku z Augustem Dupinem. Obaj są zresztą ludźmi nauki, choćby tylko hobbystycznie, o czym świadczą okoliczności ich poznania - w bibliotece polowali na tę sama rzadką książkę. Ale na tym podobieństwa się nie kończą...
·      Dupin, jako przedstawiciel zubożałej szlachty, znajduje się w nieciekawej sytuacji finansowej, więc nasz narrator proponuje mu wspólne mieszkanie, przy czym on będzie płacił czynsz, bo i tak potrzebne mu lokum w Paryżu na czas jego badań. Brzmi znajomo? Jedyną różnicą jest to, że wynajmują cały dom, a nie jedynie mieszkanie.
·      W opowiadaniu zawarty jest dość długi wywód dotyczący umysłu analitycznego, który jak najbardziej mógł posłużyć Doyle'owi do stworzenia cech umysłu Holmesa.
·      Dupin jest ekscentrykiem, którego niecodzienne nawyki udzielają się jego współlokatorowi - w dzień zasłaniają okna, a wychodzą na przechadzki tylko nocą, przez większą część czasu siedzą w fotelach i godzinami prowadzą dysputy lub czytają książki i gazety - sielska atmosfera żywcem przeniesiona z Baker Street. Albo na Baker Street...
·      Dupin bawi się w "dokańczanie myśli" swojego współlokatora, a następnie wyjaśnianie zdumionemu, jak na podstawie jego mimiki twarzy, mijanych obiektów i przedmiotów, na które patrzył, odgadł ciąg jego myśli i na nie odpowiedział. Dokładnie to samo robił Holmes.
·      Dupin postanawia pomóc policji w śledztwie dla samej rozrywki, jest także przekonany o niewinności głównego podejrzanego, gdyż policji brakuje wyobraźni i oczywiście zaaresztowała nie tę osobę, co trzeba.
·      Badając miejsce zbrodni i odtwarzając wydarzenia, Dupin odrzuca wszelkie "nieprawdopodobieństwa", co nieodparcie kojarzy się z zasadą działania Sherlocka, aby "odrzucić wszystko, co niemożliwe, a to, co pozostanie, choćby najbardziej nieprawdopodobne, musi być prawdą".
·      Integralną częścią fabuły było zamieszczone przez Dupina ogłoszenie w gazecie, jakie miało "zwabić" do niego właściwą osobę. Co więcej, przed umówionym spotkaniem z potencjalnie niebezpiecznym człowiekiem, prosi współlokatora, aby na wszelki wypadek przygotował swoje pistolety ( co oczywiście ma później swoje echo w postaci rewolweru Watsona, którym zawsze jest chętny wspomóc swojego przyjaciela).
·      Nawet sam inspektor G. z paryskiej policji może się kojarzyć z inspektorem Gregsonem, z którym Holmes nie raz współpracował.


Opowiadanie nr 2 "Mystery of Marie Rogêt" ("Tajemnica Marie Rogêt")

·      Określone jest ono jako "sequel do Morderstwa przy Rue Morgue", ale według mnie jest to najmniej "holmesowe" z opowiadań Poego. Jest to bardziej jego próba wykorzystania stworzonej wcześniej postaci detektywa do opisania swojej wersji wydarzeń w głośnej ówcześnie sprawie morderstwa Mary Cecilii Rogers (z czym się zresztą nie kryje). A dlaczego najmniej "holmesowe"? Dupin nie wychodzi w ogóle w teren, a wszelkie informacje czerpie z doniesień prasowych i na ich podstawie wysnuwa własne wnioski. Ogólnie rzecz biorąc, opowiadanie jest długie, nudne i przegadane.
·      Natomiast związki z Holmesem również znajdziemy - czytamy, że po rozwiązaniu pierwszej sprawy, Dupin zyskał uznanie u paryskiej policji i inspektor G. sam przyszedł do niego po pomoc, kiedy rozwiązanie zagadki śmierci dziewczyny przerosło możliwości policyjnych detektywów.
·      Narrator-współlokator, na prośbę Dupina, robi notatki z doniesień prasowych, które detektyw następnie przegląda, stwierdza, że pominął on wszystkie istotne szczegóły i jeszcze raz sam przegląda gazety, wyciągając zaskakujące wnioski z pozoru błahych lub niezwiązanych ze sprawą informacji.


Opowiadanie nr 3 "Purloined letter" ("Skradziony list")

·      Tutaj ponownie pojawia się klimat znany nam później z opowiadań Arthura Conan Doyle'a. Ponownie inspektor G, przychodzi do Dupina po konsultację związaną ze sprawą, tym razem szantażu. Jak wiemy, Sherlock brzydził się szantażem i szantażystami, tak też i Dupin postanawia pomóc policji w odzyskaniu kompromitującego listu (sytuacja jakże podobna do tej opisanej później w opowiadaniach "Skandal w Czechach", czy "Charles Augustus Milverton").
·      Wysłuchując opowiadania inspektora, Dupin pali fajkę, a po wyjściu swego gościa długo rozprawia nad brakiem wyobraźni paryskiej policji.
·      Pojawia się też przebranie, w jakim detektyw udaje się do szantażysty, oraz zaaranżowane sztuczne zgromadzenie pod oknem (wystrzał z muszkietu), aby odwrócić uwagę gospodarza (scena prawie dokładnie jak ze "Skandalu w Czechach").
  

Mając na uwadze powyższe porównania, do utworów Arthura Conan Doyle'a można więc zastosować bardzo mądre zdanie, przypisywane sir Izaakowi Newtonowi: "Jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymów".