Kiedy z siostrą byłyśmy dziećmi, stałym punktem Wielkiego
Piątku było malowanie pisanek. Każda musiała być oryginalna i jedyna w swoim
rodzaju. Standardem było zmywanie nieudanego "dzieła" i malowanie
nowej wersji - po kilku takich razach pisanka stawała się brudnokolorowa, jako
że używałyśmy do malowania głównie plakatówek. Później mama miała za zadanie
odgadnąć, która pisanka jest czyja (prawie zawsze jej się to udawało,
wystarczyło trochę znać nasze charaktery, które odbijały się w malowanych
jajkach jak na dłoni) i robiła im zdjęcia na pamiątkę. I to było strasznie
fajne i każde dziecko też powinno mieć takie swoje chwile kreatywności. Nie
odbierajmy im tych chwil gotowymi naklejkami, czy jakimiś otoczkami
termokurczliwymi. Jeśli dziecko lubi świnkę Peppę, to niech namaluje ją na
pisance.
Ale to było dawno. Od tego czasu urosłam i zrobiłam się
leniwa. Na tyle leniwa, że w zeszłym roku wymyśliłam, że zrobię wielorazowe
"etui" na jajka, żeby wystarczyło je do nich włożyć i pisanka gotowa.
Etui powstały na szydełku i sprawdzają się dobrze - efekt murowany (kiedy na
przykład spotkacie znajomych podczas święcenia pokarmów w kościele i oglądacie
nawzajem swoje pisanki, jak dziwnie by to nie zabrzmiało).
W tym roku w kościele oglądałam też serwetki do koszyczków.
I z przyjemnością stwierdzam, że bardzo dużo trafiało się robionych ręcznie na
szydełku. Od razu zmieniają charakter koszyczka, na taki bardziej swojski,
tradycyjny. Sama miałam dwie takie w koszyczku, wprawdzie nie moje osobiste
dzieła, ale prezent dla mojej mamy od jej znajomej. To bardzo miłe, kiedy ktoś
decyduje się podarować drugiej osobie kawałek swojego czasu zaklętego w
rękodzieło.
I jeszcze ostatnie kwestia wielkanocna - dekoracje. W przeciwieństwie
do Bożego Narodzenia, zupełnie nie mam natchnienia na dekorowanie mieszkania na
Wielkanoc. Po prostu uważam, że natura jest na tyle kolorowa w ten czas, że
żadne dodatkowe dekoracje nie są potrzebne (zwłaszcza, że przerażają mnie
różnego rodzaju jajka i kurczaki "na piku", filcowe podkładki albo
inne chińskie badziewie). W tym roku wprawdzie Matka Natura zafundowała nam
białe święta, ale w większości przypadków reguła się sprawdza. Jedyną
dekoracją, która zawsze wisi u mnie na oknie na Wielkanoc, jest oklejona
bibułką wydmuszka, kupiona kiedyś u dawnej współlokatorki (owoc pracy jej mamy
podczas produktywnych wieczorów przed telewizorem). Już kilka razy naprawiana i
odświeżana w zupełności wystarczy.